Wydawcy książek byli ostatnim bastionem kultury, który opierał się ekspansji internetu. Od wczoraj weszła w życie ugoda Google’a z amerykańskimi wydawcami, więc książki trafią do internetu na niespotykaną dotąd skalę.
Czy to dobrze? Zależy dla kogo. Dla czytelników – zdecydowanie tak, twierdzą entuzjaści internetu. Dan Clancy, szef projektu „Google Book Search”, przekonywał przedwczoraj Komisję Europejską, że skanowanie książek i umieszczanie ich w sieci demokratyzuje dostęp do informacji i pozwala czytelnikom zapoznać się z utworami, których po wyczerpaniu nakładu nie wznowiono.
reklama________________________________________________________________
_______________________________________________________________________
Googlując, będziemy mogli w kilka sekund znaleźć informację o książce, obejrzeć jej okładkę, przeczytać spis treści, przeszukać ją pod kątem interesujących nas haseł, przeczytać fragmenty, a może i całość - jeśli zgodził się na to wydawca. Poszedł na to np. francuski koncern Michelin, który zgodził się na zamieszczenie w sieci swoich przewodników turystycznych w całości. Uważa on, że ludzie nie przestaną kupować przewodników papierowych, bo korzystają z nich głównie w podróży.
Te rachuby bronią się dziś, gdy bezprzewodowy dostęp do sieci dopiero raczkuje. A co, jeśli za kilkadziesiąt lat infrastruktura rozwinie się na tyle, że będziemy mogli błyskawicznie przeszukać taki przewodnik w telefonie komórkowym czy laptopie? Podczas postoju w lesie? Czy wtedy jeszcze będzie nam potrzebna wersja papierowa?
Koniec książki?
Tego boją się wydawcy. Książki nie zmieniają się od lat, to wydawcy decydują, kiedy i ile powinno ich być na półkach. Przeniesienie książki do sieci oznacza jej natychmiastową dewaluację albo - jak określa to amerykański magazyn "Wired" - "napsteryzację". Każdy będzie mógł szybko i bez ograniczeń książkę powielać, przekazywać dalej albo nawet "poprawiać".
Na własnej skórze odczuli to już wydawcy prasy, którzy mają ogromne problemy z przypomnieniem czytelnikom, że za przeczytanie artykułu kiedyś się płaciło. Od lat problem z internetem ma branża muzyczna. - Dawniej muzyka była czymś ważnym i wyjątkowym. Dziś jest wszędzie. Stała się czymś w rodzaju paliwa, którym się zasila odtwarzacz plików MP3 - mówi Piotr Krysiak, dawniej dyrektor artystyczny Sony Music Poland.
Zeskanowane tomy też mogą się stać paliwem zasilającym nasze komputery albo czytniki (Kindle, Sony Reader etc.).
Nie bez znaczenia jest to, kto wrzuci książki do internetu. Wydawcy boją się technologii i skuteczności Google'a, a więc - monopolu (zresztą obawy te z sukcesem nagłaśniają lobbyści wynajęci przez Microsoft).
Zeskanowanie wszystkich tomów na świecie jest zadaniem dotąd niewyobrażalnym, ale kalifornijska spółka nie żałuje na to pieniędzy. Jej misją jest uporządkowanie całej informacji na planecie - "by wszystkim żyło się lepiej". A internet, choć ma setki milionów stron, zawiera zaledwie 15-20 proc. dostępnych na świecie informacji. Reszta znajduje się poza siecią.
Czy da się na tym zarobić? To pytanie drugorzędne - powtarzają menedżerowie z Mountain View. Tyle że takie porządkowanie stawia Google w roli pośrednika między producentami informacji (m.in. książek, artykułów prasowych, filmów wideo) a odbiorcami. I tak się składa, że w kieszeni pośrednika osiada spora część zysków, o czym wiedzą np. wydawcy prasy dzięki innemu serwisowi - Google News. A jeśli wydawca czy autor książki nie zdoła dojść do ładu z jednym jedynym pośrednikiem?
Strach wydawców książek jest tym większy, że w USA Google rozpoczął skanowanie ponad cztery lata temu na własną rękę, nie zabiegając o zgodę wydawców. Prawnicy kalifornijskiego potentata powołali się na klauzulę tzw. dozwolonego użytku. Nie dały im wiary amerykańskie wydawnictwa. I pozwały Google do sądu w 2005 r.
Jesienią 2008 r. strony zawarły ugodę. Daje ona wydawcom 63 proc. dochodów za wykorzystywanie ich książek i zobowiązuje koncern do wydania 125 mln dol. na stworzenie rejestru praw autorskich.
Wydawcy, którzy chcieli dołączyć do ugody i czerpać z tego profity, mieli czas do wczoraj - 8 września 2009 r. - by wypełnić specjalny formularz w sieci. Dotyczyło to także zagranicznych (w tym polskich) wydawców i autorów, których książki i przekłady są w bibliotekach za oceanem.
Cyfryzowanie pod strzechą
Clive Thompson z magazynu "Wired" nie uważa, że zeskanowana książka zamieni się w surowiec. Przeciwnie. Przekonuje, że cyfryzacja przyciągnie do książki tłumy. Ludzie zaczną omawiać ulubione tytuły online i przesyłać sobie ciekawe fragmenty.
Robert Stein, założyciel i szef ekspertów The Institute for the Future of the Book, twierdzi, że cyfryzacja książki stworzy nową klasę profesjonalnych czytelników. Ludzi na tyle inteligentnych i doświadczonych, że pozostali będą skłonni płacić za ich przypisy i komentarze.
- Nieprawdopodobne? To już działa. Cathy Marshall, badaczka Microsoftu, odkryła, że studenci kupujący używane podręczniki chcą płacić za te, które mają najmądrzejsze komentarze na marginesach - przekonuje Thompson.
Źródło:
Wyborcza
TAGI: Google,
Google Book Search