Szykuje się przetarg, jakiego dotąd w Polsce nie było – kto wygra ogólnokrajowe częstotliwości, będzie musiał zaoferować bezpłatny dostęp do internetu.

Szefowa UKE podchwyciła pomysł podsunięty przez „Gazetę”. Niedawno zasugerowaliśmy, że można przeszczepić na nasz grunt plan amerykańskiej komisji łączności. Jej przewodniczący uznał, że internet należy się Amerykanom tak samo jak drogi czy kanalizacja. Pomysł, by był on darmowy, pojawił się, gdy statystyki pokazały, że tylko niespełna 40 proc. gospodarstw wiejskich ma dostęp do szybkiego internetu, a części osób na niego nie stać.

W Polsce te statystyki wyglądają znaczniej gorzej – według GUS ponad połowa gospodarstw domowych w ogóle nie ma dostępu do internetu. Poza dużymi miastami Polacy o szybkim internecie często mogą jedynie pomarzyć.

UKE podjęło rękawicę – w tym tygodniu do konsultacji ma trafić projekt, w którym urząd opisuje, jak nieodpłatny internet mógłby wyglądać w Polsce. „Gazeta” dotarła do szczegółów.

Wersja proponowana przez UKE to „coś za coś”. W zamian za bezpłatny dostęp do internetu mieszkańcy musieliby pogodzić się z pewnymi ograniczeniami. Każdy użytkownik musiałby więc najpierw zalogować się do sieci, podobnie jak do skrzynki e-mail. Jednorazowo mógłby surfować przez 30 minut, potem sesja byłaby zrywana i musiałby logować się od nowa. W ciągu miesiąca nie mógłby ściągnąć więcej niż 500 MB danych. Po przekroczeniu tego limitu na następną wizytę w internecie musiałby poczekać.

Po co te ograniczenia? – Internet powinniśmy traktować jako narzędzie cywilizacyjnego rozwoju, ale nie możemy jednocześnie zabić komercyjnej działalności – tłumaczy Anna Streżyńska, prezes UKE.

Wprowadzając ograniczenia, UKE chce też uprzykrzyć życie tym, którzy mogliby nieodpłatny internet wykorzystywać do ściągania filmów, zamiast korzystać z niego w celach edukacyjnych albo po to, by znaleźć pracę. I po cichu liczy na to, że wymusi na operatorach poprawę jakości usług, za które klienci płacą.

– Te kryteria to dopiero punkt wyjścia do szerszej dyskusji i mogą się zmienić – zastrzega Streżyńska. W tym tygodniu projekt ma trafić do konsultacji. UKE będzie czekał na opinie operatorów, UOKiK oraz innych podmiotów i osób zainteresowanych przetargiem.

W USA bezpłatny dostęp do internetu miałby zapewnić operator, który zgarnie w przetargu odpowiednie częstotliwości radiowe (to dzięki nim do klientów dociera telewizja, telefonia komórkowa czy bezprzewodowy internet). Gdzie w tym interes? Na potrzeby darmowego internetu miałby przeznaczyć 25 proc. pasma, resztę – na dowolne usługi odpłatne.

Pomysł UKE jest bliźniaczo podobny. W przyszłym roku rusza konkurs na kilkanaście ogólnopolskich częstotliwości. Każdy ze zwycięzców dostanie licencję do końca 2025 r. Przy jednym bloku częstotliwości będzie miał dodatkowy warunek: 20 proc. pasma musi pójść na nieodpłatny internet.

UKE nie stawia tak wyśrubowanych wymagań jak w USA – tam chcą, by operator tak ustawiał maszty, by po czterech latach internet docierał do połowy mieszkańców, zaś po dziesięciu – by objął ponad 95 proc. kraju.

U nas od momentu otrzymania rezerwacji operator będzie miał półtora roku, by zacząć świadczyć usługi. Sztywnego terminu – do kiedy miałby pokryć zasięgiem np. całą Polską – w projekcie UKE nie ma. Jeśli zobowiąże się jednak do szybkich inwestycji, dostanie więcej punktów, co zwiększy jego szansę na wygraną. UKE chce, by operator zadeklarował dwa terminy: do kiedy sieć dotrze do 25 proc. mieszkańców w co najmniej 200 gminach (przy założeniu, że mieszka w nich mniej niż 50 tys. mieszkańców) i ile czasu zajmie mu udostępnienie nieodpłatnego internetu 50 proc. mieszkańców w co najmniej 400 gminach. Najwyżej punktowane odpowiedzi: nie później niż do końca 2012 r.

Czy operatorzy się na to skuszą? – W tym momencie trudno coś prorokować, w końcu nie wiadomo nawet, czy pomysł przyjmie się w Ameryce – mówi Streżyńska. Dodaje, że dzięki ograniczeniom, jakie będzie miał bezpłatny internet, inwestycja może się operatorowi opłacić.

Podaje przykład Grodziska Mazowieckiego, gdzie miasto podpisało umowę z Netią i część mieszkańców może korzystać z darmowego internetu o prędkości 256 kb/s. – Wcześniej trudno byłoby ich przekonać, że w ogóle warto mieć dostęp – mówi Streżyńska. – Dzięki temu, że mogą go spróbować, nic nie płacąc, wielu z nich złapało bakcyla i podpisuje z operatorem umowy na szybszy internet, bo ten darmowy już im nie wystarcza – tłumaczy.

Tomasz Grynkiewicz

Komentarze