Czego tak naprawdę dotyczą demonizowane w mediach artykuły 11 i 13 projektu Dyrektywy o prawie autorskim na jednolitym rynku cyfrowym? Niestety większość protestujących wypowiada się nie znając treści proponowanych przepisów (art. 11 – jaki „podatek od linków”?). Co oczywiście nie znaczy, że to dobre rozwiązania. Zwłaszcza wątpliwy jest art. 13 w kontekście art. 15 obowiązującej od lat Dyrektywy o handlu elektronicznym i Ustawy o świadczeniu usług drogą elektroniczną.

Dyrektywa o prawie autorskim na jednolitym rynku cyfrowym została okrzyknięta „ACTA 2” (warto przeczytać: Histeria z ACTA – lepiej późno, niż wcale?– pamiętacie co się działo na początku 2012 roku?). Kontrowersyjny jest zwłaszcza jej artykuł 11 i art. 13. Dziś Parlament Europejski „odrzucił” dyrektywę. Przynajmniej w obecnej formie i w przyjętym trybie szybszej ścieżki procedowania. To jednak nie koniec. Dyrektywa zostanie poddana plenarnej debacie we wrześniu.

W czerwcu (20.06.2018 r.) projekt aktu prawnego pt. Dyrektywa o prawie autorskim na jednolitym rynku cyfrowym został przyjęty przez komisję prawną i przekazany do dalszego procedowania. Podniosło się larum, że mamy do czynienia z ACTA 2. O końcu Internetu, jaki znamy. W szczególności o cenzurze prewencyjnej i filtrowaniu treści (art. 13), o opłatach za linki (art. 11).

Ale czy w ogóle ktoś czytał te artykuły? Zwłaszcza z tych „dziennikarzy”, co tworzyli krzykliwe tytuły (tzw. clickbait’y)? Oczywiście: nie ma wątpliwości, że perspektywa wejścia w życie dyrektywy i jej implementacji w krajach UE nie jest dobra dla serwisów hostingowych i opartych na UGC (User Generated Content).

Mój ś.p. Tato, znany i ceniony doktor prawa (autor wielu komentarzy), adiunkt na Wydziale Prawa Administracji i Ekonomii Uniwersytetu Wrocławskiego, wieloletni radca prawny, a w jesieni życia spełniony zawodowo sędzia, zawsze mi powtarzał: synu, sięgaj do źródeł. Nie czytaj publicystyki. Zacznij od źródła i sam najpierw wyrób sobie zdanie. Nie idź na skróty, nie czytaj przetrawionej krzykliwej papki medialnej, powtarzanej i zniekształcanej jak plotka coraz bardziej zniekształcana w dziecięcej zabawie w „głuchy telefon”.

A więc do rzeczy.

Jaki podatek od linków?

Art. 11 brzmi projektu Dyrektywy Parlamentu Europejskiego i Rady w sprawie praw autorskich na jednolitym rynku cyfrowym brzmi tak:

Artykuł 11

Ochrona publikacji prasowych w zakresie cyfrowych sposobów korzystania

1. Państwa członkowskie zapewniają wydawcom publikacji prasowych prawa przewidziane w art. 2 i art. 3 ust. 2 dyrektywy 2001/29/WEw zakresie cyfrowych sposobów korzystania z ich publikacji prasowych.

2. Prawa, o których mowa w ust. 1, nie naruszają jakichkolwiek przewidzianych w prawie Unii praw autorów i innych podmiotów praw w odniesieniu do utworów i innych przedmiotów objętych ochroną zawartych w publikacji prasowej, i nie mają na te prawa żadnego wpływu. Na prawa te nie można się powoływać przeciwko autorom i innym podmiotom praw, a w szczególności na ich podstawie nie można pozbawiać autorów i innych podmiotów praw ich prawa do eksploatacji swoich utworów i innych przedmiotów objętych ochroną niezależnie od publikacji prasowej, w skład której wchodzą te utwory lub przedmioty.

3. W odniesieniu do praw określonych w ust. 1 stosuje się odpowiednio art. 5–8 dyrektywy 2001/29/WEi dyrektywy 2012/28/UE.

4. Prawa, o których mowa w ust. 1, wygasają 20 lat po opublikowaniu danej publikacji prasowej. Termin ten liczy się od dnia pierwszego stycznia roku następującego po dacie opublikowania.

W powyższym kontekście ważny jest też przepis art. 12 Dyrektywy, który wprowadza prawo do swoistych „tantiem” dla autorów tekstów za korzystanie z nich w Internecie.

Artykuł 12
Roszczenia o godziwą rekompensatę

Państwa członkowskie mogą przewidzieć, że jeżeli autor przenosi prawo na wydawcę lub udziela wydawcy licencji na dane prawo, to takie przeniesienie lub licencja stanowią wystarczającą podstawę prawną dla wydawcy do roszczenia o udział w rekompensacie za korzystanie z utworu, które miało miejsce na podstawie wyjątku od prawa podlegającego przeniesieniu lub objętego licencją lub na podstawie ograniczenia tego prawa.

W art. 11 mamy odwołanie m. in. do dyrektywy 2001/29/WE. Treść tego artykułu sprowadza się jednak przede wszystkim do tego, że gazety otrzymają osobne prawa coś na kształt praw pokrewnych za publikowanie artykułów autorów – niezależnie od praw autorskich samych autorów.

Mamy zatem do czynienia z prawem sui generis, czymś zbliżonym np. do praw producentów fonogramów. Chodzi o to, że wydawcy, podobnie, jak autorzy, monopol „autorski” na korzystanie z publikowanych na łamach gazet internetowych utworów. Ponadto sami autorzy tekstów dostaną prawo do czegoś na kształt tantiem za korzystanie z ich utworów. Mają mieć zapewniony udział w zyskach. Wspomina o tym artykuł 12 projektu dyrektywy, o którym rzadko się w wspomina w kontekście całej „afery” wokół rzekomego „ACTA 2”.

No tylko proszę mi powiedzieć, gdzie wynika z tego prawo do opłat np. za samo linkowanie? To jest kwestia dyskusyjna nawet dzisiaj w sytuacjach gdzie nie ma żadnej wątpliwości, że dochodzi do linkowania np.. do chronionych autorsko utworów.

Przeważał przy tym dotąd pogląd, że samo linkowanie raczej nie wkracza jednak co do zasady w monopol prawno-autorski. Novum więc jest nadanie dodatkowych swoistych praw „producenckich” samym wydawcom internetowym („internetowej prasie”), niezależnie od praw przysługując samym autorom artykułów (tekstów). A autorom przewiduje się zapewnienie udziału w zyskach (coś na kształt „tantiem”).

No ale pozostałe zasady się nie zmieniają. Jak dozwolony użytek. Jak dyskusyjność tego, czy już samo linkowanie stanowi jakiekolwiek korzystanie z utworu wkraczający w monopol autorski. Postaram się temu poświęcić osobny artykuł, prezentując stosowne orzecznictwo i poglądy doktryny dotyczące tej materii (ewentualnie zaktualizuję niniejszy artykuł).

Co więcej Dyrektywa w zakresie dozwolonego użytku publicznego wprowadza właśnie wiele udogodnień. Na przykład dla instytucji kulturalnych, podmiotów zajmujących się archiwizacją Ale o tym się akurat nie mówi, ani nie pisze.

Niewątpliwie upatrują natomiast duże zagrożenie dla przyszłości serwisów hostingowych opartych na UGC (treściach użytkowników) w art. 13 Dyrektywy.

Brzmi on tak:

Artykuł 13
Korzystanie z treści chronionych przez dostawców usług społeczeństwa informacyjnego polegających na przechowywaniu i zapewnianiu publicznego dostępu do dużej liczby utworów i innych przedmiotów objętych ochroną zamieszczanych przez użytkowników

1. Dostawcy usług społeczeństwa informacyjnego, którzy przechowują i zapewniają publiczny dostęp do dużej liczby utworów lub innych przedmiotów objętych ochroną zamieszczanych przez swoich użytkowników, we współpracy z podmiotami praw podejmują środki w celu zapewnienia funkcjonowania umów zawieranych z podmiotami praw o korzystanie z ich utworów lub innych przedmiotów objętych ochroną bądź w celu zapobiegania dostępności w swoich serwisach utworów lub innych przedmiotów objętych ochroną zidentyfikowanych przez podmioty praw w toku współpracy z dostawcami usług. Środki te, takie jak stosowanie skutecznych technologii rozpoznawania treści, muszą być odpowiednie i proporcjonalne. Dostawcy usług przekazują podmiotom praw adekwatne informacje na temat funkcjonowania i wdrażania środków, a także, w stosownych przypadkach, adekwatne sprawozdania na temat rozpoznawania utworów i innych przedmiotów objętych ochroną oraz korzystania z nich.

2. Państwa członkowskie zapewniają wdrożenie przez dostawców usług, o których mowa w ust. 1, mechanizmów składania skarg i dochodzenia roszczeń, które są dostępne dla użytkowników w przypadku sporów dotyczących stosowania środków, o których mowa w ust. 1.

3. W stosownych przypadkach państwa członkowskie ułatwiają współpracę między dostawcami usług społeczeństwa informacyjnego a podmiotami praw poprzez dialog zainteresowanych stron w celu określenia najlepszych praktyk, takich jak odpowiednie i proporcjonalne technologie rozpoznawania treści, biorąc pod uwagę m.in. charakter usług, dostępność technologii i ich skuteczność w świetle rozwoju technologii.

Jak słusznie zauważyła Pani Lidia Geringer de Oedenberg, wiceprzewodnicząca Komisji Prawnej Parlamentu Europejskiego, która od dwóch pracuje nad tymi zapisami, problem nowych przepisów, a zwłaszcza artykuł 13 jest taki, że są one zbyt ogólne i nie wiadomo, w którym kierunku pójdzie ustawodawstwo krajowe poszczególnych krajów UE, implementujące dyrektywę – oczywiście jeżeli ostatecznie wejdzie ona kiedyś w życie.

Ale droga daleka na szczęście. Jakby nawet dyrektywa w końcu „przeszła” przez Parlament Europejski, to procedowanie jest długie. Będą jeszcze konsultacje z państwami członkowskimi a nawet jak zostanie uchwalona, to należy pamiętać, iż mamy do czynienia z dyrektywą, a nie z rozporządzeniem (którym jest np. RODO).

Oznacza to, że w przeciwieństwie do RODO (rozporządzenie), dyrektywa nie będzie mogła być bezpośrednio stosowana. Dyrektywa w obecnej wersji projektu daje Państwom Członkowskim 12 miesięcy na wdrożenie jej założeń i realizację jej celów w ustawach krajowych (art. 21 obecnej wersji Projektu). I dopiero te ustawy krajowe będą bezpośrednio stosowane. A jak się kraj spóźni, co się np. Polsce często zdarza przy implementacji dyrektyw i nie wyda odpowiednich ustaw i rozporządzeń krajowych, to sama dyrektywa (w przeciwieństwie do rozporządzenia) nie będzie mogła być stosowana bezpośrednio.

Natomiast minusem jest to, że ustawy krajowe poszczególnych krajów UE mają realizować cele dyrektyw, ale ustawodawcy krajowi mogą sami wybierać środki osiągnięcia tych celów (harmonizacja prawa co do danego regulowanego zagadnienia).

Prowadzi to do sytuacji, że czasami jeden kraj może wdrożyć dyrektywę łagodniej / ogólniej, itp, a drugi np. szczegółowiej, bardziej restrykcyjnie itp. Zatem po wejściu w życie dyrektywy a przed uchwaleniem ustaw lokalnych jest stan niepewności w którą stronę np. pójdzie polski ustawodawca.

Może być też tak, że błędnie coś zinterpretuje, co się zdarzało i np.. ureguluje coś nie do końca w zgodzie z dyrektywą – np. zbyt restrykcyjnie, zbyt „nadgorliwie” – i tu jest niebezpieczeństwo przy lobby podmiotów praw.

Natomiast zgodzę się z wypowiedzią Lidii Geringer de Oedenberg dla Newsweeka (Artykuł 13 może odebrać nam wolność w internecie)

– Jeśli te regulacje przejdą w obecnej formie, to powstanie algorytm, który będzie sprawdzał, co użytkownik chce zamieścić w internecie, czyli klasyczna cenzura prewencyjna – twierdzi w Newsweeku Geringer de Oedenberg.

Rzecz też w tym, że omawiana dyrektywa stoi w sprzeczności z tzw. Dyrektywą o e-commrce (Dyrektywa 2000/31/WE Parlamentu Europejskiego i Rady z dnia 8 czerwca 2000 r. w sprawie niektórych aspektów prawnych usług społeczeństwa informacyjnego, w szczególności handlu elektronicznego w ramach rynku wewnętrznego – tzw. dyrektywa o handlu elektronicznym), na podstawie której od roku 2002 funkcjonuje w Polsce ustawa o świadczeniu usług drogą elektroniczną (tzw. UŚUDE).

Jej artykuł 14 ust. 1 UŚUDE ma następujące brzmienie:

Nie ponosi odpowiedzialności za przechowywane dane ten, kto udostępniając zasoby systemu teleinformatycznego w celu przechowywania danych przez usługobiorcę nie wie o bezprawnym charakterze danych lub związanej z nimi działalności, a w razie otrzymania urzędowego zawiadomienia lub uzyskania wiarygodnej wiadomości o bezprawnym charakterze danych lub związanej z nimi działalności niezwłocznie uniemożliwi dostęp do tych danych.

Natomiast przepis art. 15 UŚUDE stanowi wyraźnie, że podmiot, który świadczy usługi określone w art. 12-14, nie jest obowiązany do sprawdzania przekazywanych, przechowywanych lub udostępnianych przez niego danych, o których mowa w art. 12-14.

Tymczasem projekt dyrektywy o prawie autorskim na jednolitym rynku cyfrowym nie wyłącza ani nie ogranicza nigdzie wprost DYREKTYWY 2000/31/WE PARLAMENTU EUROPEJSKIEGO I RADY z dnia 8 czerwca 2000 r. w sprawie niektórych aspektów prawnych usług społeczeństwa informacyjnego, w szczególności handlu elektronicznego w ramach rynku wewnętrznego – tzw. Dyrektywy o handlu elektronicznym lub zwanej też Dyrektywą o e-commerce (na podstawie której uchwalono polską ustawę – UŚUDE; w szczególności artykuły 14 i 15 – brak nakazu filtrowania w polskiej UŚUDE są wprost implementacją artykułów 14 i 15 wspomnianej Dyrektywy o handlu elektronicznym (2000/31/WE); przeczytaj też mój wiekowy już, co prawda, Komentarz do zmiany ustawy o świadczeniu usług drogą elektroniczną).

Do dyrektywy 2000/31/WE odnosi się mgliście i ogólnikowo jedynie preambuła projektu dyrektywy o prawie autorskim na jednolitym rynku cyfrowym – i to tylko w jednym miejscu: motyw (38). Moim zdaniem obecny ogólnikowy bubel prawny może prowadzi do „schizofrenii” prawnej i stanu niepewności i oczywiście może poważnie naruszać prawa i wolności w Internecie. Zwłaszcza, jeżeli zostanie nadgorliwie zaimplementowany w poszczególnych ustawodawstwach krajowych.

Jak trafnie puentuje Geringer de Oedenberg w Newsweeku (Artykuł 13 może odebrać nam wolność w internecie)

– Dzisiaj platforma (np. hostingowa – RC) traktowana jest jako „autostrada”, po której jadą samochody z legalnymi i nielegalnymi ładunkami, a priori nikt tego nie sprawdza, bo jest tylko drogą komunikacji. Reakcja czyli blokowanie następuje dopiero na skutek konkretnej interwencji, podejrzenia, że towar może być „kradziony”. Według nowych regulacji przed wjazdem na „autostradę” będą stały punkty kontrolne, filtrujące wszystkie „ładunki” i za tę kontrolę będzie odpowiedzialna sama platforma

Z kolei w tekście pt. CDA i Wykop.pl o dyrektywie o podatku od linków i filtrowaniu treści. „Zatrzyma rozwój internetu”, który ukazał się w Wirtualnemedia.pl, Wolfgang Laskowski, rzecznik CDA.pl, twierdzi, że „sprawa jest poważna, bo to co proponują przedstawiciele komisji w tej postaci oznacza koniec internetu jaki znamy i totalną rewolucję, której koszty poniosą przede wszystkim zwykli obywatele i internauci – przestrzega”.

Komentarze