Ustawy o podpisach elektronicznych na całym świcie miały zmienić rzeczywistość. Ułatwić identyfikację zawierających kontrakty, czy też porozumiewających się z instytucjami, urzędami i sądami, intenautów. I tak się też stało. Niewielu jednak spośród nas wie, iż wejście w życie tych przepisów, szczególnie w krajach, gdzie z uwagi na szybko zmieniające się technologie zrezygnowano ze ścisłego i rygorystycznego określania warunków, jakim elektroniczny podpis ma odpowiadać, wprowadziło też wiele zamieszania i obaw.
Na przykład w Stanach Zjednoczonych, które jako pierwsze na świecie mogły pochwalić się uchwaleniem ustawy o e- sygnaturze, niedługo po jej wejściu w życie pojawiło się szereg publikacji na temat tego, jak zabezpieczyć się przed niezamierzonym i często nawet nieświadomym wyrażeniem zgody na zwieranie kontraktów właśnie przy pomocy środków elektronicznego porozumiewania się na odległość, a także innych narzędzi komunikacyjnych, jak na przykład fax.
Stało się tak dlatego, iż zgodnie z dwoma aktami prawnymi tj. Electronic Signature in Globa and National Commerce Act (tj. ustawa o e- podpisie) oraz Uniform Electronic Transaction Act (tzw. UETA) podpisem elektronicznym za oceanem jest dźwięk, symbol lub proces załączony do danych elektronicznych lub logicznie z nimi powiązany, wykonany lub użyty przez określoną osobę z intencją podpisania tych danych, a to odpowiednio do obaw autorów (zobacz: np. New York law Journal, Oct. 17th, 2000 „E-Sign Laws Could Make You Vulnerable” by Brook Boyd, page 1) istotnie zimniejszy ochronę, jaką dawała Amerykanom ustawa o oszustwach. Według niej bowiem nawet potocznie mówiąc „nierozgarnięte” strony, mogły uchylić się od pospiesznie wypowiedzianego „tak” i uniknąć w ten sposób przykrych konsekwencji związanych z nierozważnym zawarciem niechcianego kontraktu.
Natomiast dwa wyżej wymienione akty prawne (odnoszące się do tranzakcji z wykorzysaniem e-podpisu) wystawiły użytkowników sieci, nawet tych posługujących się w ograniczonym zakresie jedynie pocztą elektroniczną, na potencjalne niebezpieczeństwo bycia związanym i odpowiedzialnym nawet za nieistotne z punktu widzenia końcowej treści umowy, a poczynione w trakcie negocjacji, ustalenia. Każde bowiem zamieszczenie np. na wizytówce czy też w nagłówku papieru firmowego adresu e- mailowego poczytywane jest w Stanach Zjednoczonych jako wyrażenie zgody na związanie się treścią oświadczeń zawartych w przesyłanych z tego adresu listach elektronicznych.
Dzieje się tak dlatego, że najważniejszym elementem e- podpisu, którym może być w zasadzie każde z „elektronicznych” zachowań, jest intencja jego złożenia i to ona właśnie legła u podstaw odczytywania takiego zamiaru z zachowania polegającego chociażby na rozpowszechnianiu adresu e- mailowego. Jednakże rezygnacja z zamieszczania adresu poczty elektronicznej czy też numeru faksu z wizytówki bądź nagłówku przesyłanego dokumentu wydaje się być przedsięwzięciem w dobie powszechnego posługiwania się tymi środkami komunikacji tyle nieprawdopodobnym co niewykonalnym. Dlatego też, aby nie paść ofiarą twierdzenia innej strony, wykorzystującej ustawodawczą liberalność, iż związaliśmy się konkretną umową, koniecznym za oceanem okazało się zamieszczanie specjalnych klauzul, w których zapewnia się bądź nie o intencji związania się treścią podpisanej naszym imieniem i nazwiskiem poczty elektronicznej czy też faksu, tym samym również decyduje się czy tak wygenerowane dane są identyfikującym nas i autentycznym podpisem elektronicznym. Rozwiązanie to, kontrowersyjne z punktu widzenia rozwiązań opartych na kryptografii asymetrycznej, jakie legły u podstaw wprowadzonej w naszym kraju ustawy ma swoje niewątpliwe zalety i wady, ale o tym następnym razem.
Basia Pabin