Dzisiejsza Gazeta.pl rozpisuje się o wytropieniu fałśzerza strony internetowej mBanku. Jednakże ponoć sprawca uniknie odpowiedzialności, bo „fałszował dla sportu” a stworzona, na znajdującym się w San Francisco serwerze VCSecure.net, strona www „nie została wykorzystana do żadnych czynności niezgodnych z prawem”. Wedle bowiem oświadczenia przesłanego przez samego sprawcę, chodziło mu tylko o („niewinne” – RC) „przetestowanie mechanizmu pozwalającego na maskowanie przez przeglądarkę Internet Explorer prawdziwego adresu, na który jest kierowany internauta”.
Oczywiście to wszystko wyjaśnia – zapewne podobnie będzie tłumaczyć się ktoś, kto w celach typowo badawczych, przetestuje na zakupach on-line kilka numerów złotych kart kredytowych, które się gdzieś nawiną przy okazji tych czy innych eksperymentów z Siecią.
Jak dalej można przeczytać – również w przytoczonym źródle – „choć błąd w najpopularniejszej przeglądarce Internet Explorer Microsofu sprawiał, że klienci wirtualnego banku w pasku adresowym nie widzieli prawdziwego adresu podrobionej strony banku, to taki adres można sprawdzić. A mając prawdziwy adres, można z kolei próbować ustalić na czyim serwerze została umieszczona strona i kto jest właścicielem internetowej domeny, z której korzysta domniemany oszust. Któraś z tych osób powinna wiedzieć coś na temat fałszerstwa. Chyba że na konto po prostu włamał się ktoś trzeci.”
Mnie osobiście dziwią tego typu „rewelacje” i naiwna wiara, że zlokalizowanie serwera na który posłużył do popełnienia przestępstwa szybko pozwoli znaleźć sprawcę. Przecież raczej nie chodzi tu o amatorów. Zresztą: pożyjemy, zobaczymy… W każdym razie cieszy, że wreszcie mamy nie tylko „poważne” przestępstwa z wykorzystaniem Internetu, ale i poważne motody ścigania ich sprawców.
[Źródło:Gazeta.pl ]
KONTEKSTY:
- Słowa kluczowe: phishing
- Archiwum wiadomości: Atak na klientów Inteligo
- Archiwum wiadomości: Oszuści podszyli się pod Citibank On-line